Premiera z zeszłorocznego festiwalu w Gdyni z sekcji „Perspektywy”, a także zeszłoroczna „Nagroda Publiczności” z Warszawskiego Festiwalu Filmowego, czyli pełnometrażowy debiut Moniki Majorek.
Film opowiada historię młodej kobiety, Oli, która wraca do swojego rodzinnego domu po kilku latach pobytu w Warszawie podczas którego niemal nie utrzymywała kontaktu ze swoją rodziną. Wraca w dzień po urodzinach swojego brata, a wita ją oferta sprzedaży budynku, który był jej domem. Oburzona chce jak najszybciej wyjaśnić to z mamą, jednak zaskakuje ją jej nowy facet. Po chwilowym szoku matka wyjaśnia jej, że chce zostawić pewien etap życia za sobą i z jej nowym partnerem oraz dwójką rodzeństwa Oli przenieść się do mieszkania w mieście.
Cały dramat odbywa się między wspominanymi postaciami, oczywiście głównie skupiamy się na Oli, a film z czasem odkrywa przed nami coraz więcej faktów z życia rodziny. Nie zdradzając za dużo wiemy, że tuż po odejściu ojca Ola wyjechała do Warszawy, co wypomina jej matka oraz brat, sugerując, że odcięła się od nich. Natomiast ona po powrocie rozpoczyna swoistą krucjatę przeciwko zmianom, którymi są głównie sprzedaż domu i przeprowadzka. Zaczyna od samochodu ojca, który został podczas jej nieobecności oddany na złom. Na złomie spotyka swoją młodzieńczą miłość, Karola, który w międzyczasie zdążył się ożenić i zostać ojcem, co nie przeszkadza mu wyznać, że kiedyś prawie oświadczył się Oli.
Jednak nie przejmujmy się Karolem, który jest tylko wątkiem pobocznym w filmie, trochę na rozluźnienie, ale też nadbudowanie historii bohaterki. Nadanie jej przeszłości w miejscu do którego wraca wraca, a wydaje się, że jeszcze niedawno z niego uciekała. Można powiedzieć, że powodem tej ucieczki była strata ojca, jednak nie jest to tak proste. Choć trzeba przyznać, że w drugiej połowie film przejmuje temat godzenia się z odejściem, próba jego zrozumienia, a często nawet samego przyjęcia do wiadomości.
Film od początku budził we mnie skojarzenia z filmem „Aftersun”, skromny dramat z trudnymi relacjami rodzinnymi w środku. Tak jak w filmie Charlotte Wells bohaterowie nagrywają proste momenty ze swojego życia, co potem widzimy. To swoją drogą jedyna forma w której widzimy ojca Oli. Właśnie ze starych nagrań, które dziewczyna znajduje podczas przygotowania rzeczy do przeprowadzki. Wątek nagrań i zdjęć jest bardzo ważny dla fabuły, bohaterowie także sami rejestrują teraźniejsze wydarzenia, próbując odtworzyć momenty z przeszłości, chcąc je tym sposobem zrozumieć.
Brzmi to trochę jak opis filmu, w którym bardzo łatwo pójść w banał i tanią ckliwość. Na szczęście film cały czas pozostaje bardzo naturalny, szczególnie w ukazaniu relacji miedzy członkami rodziny, w których czuć szorstkość niewyjaśnionych spraw. Jednak także rodzinną miłość i dużo smutku zgromadzonego w tych bohaterach. I mimo że kulminacyjny emocjonalny moment do mnie nie trafił to poza tym czułem emocje bohaterów. Którzy niejako zawieszeni w czasie miedzy teraźniejszością, a przeszłością, a pójściem w przód jakim jest przeprowadzka szukają siebie.
„Innego końca nie będzie” to idealny przykład filmu prostego fabularnie, ale opowiadającego o złożonych emocjach. Szczególnie ciekawie ukazuje temat radzenia sobie z traumą straty w kontekście rodziny, która nie jest zgodna. Niezwykle naturalny film, z prostym przekazem, ale bez prostych odpowiedzi na pytania które po drodze zadaje.
7/10