Debiutujący na zeszłorocznym festiwalu w Gdyni ze swoim filmem Korek Bojanowski zrobił tam dużo zamieszania – nie tylko ze względu na nietypowy pseudonim.

Film zgarnął trzy nagrody, w tym za debiut oraz „Nagrodę publiczności dla najdłużej oklaskiwanego”, co jest zabawniejsze niż imię reżysera, z którego obiecuję już się nie śmiać.

Film opowiada o grupie studentów szkoły filmowej, którzy przygotowują swój spektakl dyplomowy na zaliczenie kierunku aktorstwo. Akcję obserwujemy z perspektywy Mai, która dostaje telefon od reżysera castingu z pytaniem, czy mogą wykorzystać jej pomysł w filmie. Gdy ta się zgadza, reżyser informuje ją, że do roli wybrano inną dziewczynę i życzy jej powodzenia. To zdarzenie sprawia, że Maja chce rzucić aktorstwo i pójść na studia związane z marketingiem. Nawet w filmie dyplomowym zadowala ją rola chóru.

Do momentu, gdy pojawia się on – nowy reżyser ich spektaklu, który nakłania ich do zmiany przedstawienia na miesiąc przed premierą. Wybór pada na Makbeta. Ciekawie zaczyna się robić, gdy dowiadujemy się, że reżyser – Jacek – dwa lata temu prowadził podobną grupę, a odtwórczyni roli Lady Makbet popełniła samobójstwo, do czego jego metody mogły się przyczynić. Sam przyznaje się do winy i zaczyna nagrywać próby, żeby móc uniknąć takich zarzutów w przyszłości. Jego metody znów wydają się kontrowersyjne – tak jak fakt, że podsuwa Maji listę ról z wolnym miejscem przy Lady Makbet, sugerując, że to rola dla niej.

Dziewczyna oczywiście korzysta z okazji, a reszta filmu to powolne zbliżanie się do wielkiego występu. Choć „powolne” to trochę złe określenie – film ma bardzo dobre tempo i energię, wydarzeń jest sporo, dialogi są ostre, a widz ani przez chwilę się nie nudzi. Same próby są pełne napięcia, które wywoływane jest przez Jacka. Reżyser, doprowadzając młodych aktorów do skrajnych stanów, chce wyciągnąć z nich jak najwięcej. Film zawiesza jednak pytanie o etyczność takich metod. Sami zainteresowani – aktorzy – nie są co do nich zgodni, i często nawet „ofiary” godzą się na pozostawienie reżysera.

Połączenie budowania napięcia i pozostawianych pytań o etykę aktorstwa i reżyserii to bardzo mocne punkty tego filmu. W tym drugim przypadku ważna jest niejednoznaczność bohaterów – nie ma tu osób jednoznacznie złych ani dobrych. Operujemy w szarościach i nawet główna bohaterka, której wydaje się kibicować na początku, ma swoją ciemną stronę, wychodzącą w najmniej oczekiwanych momentach. To sprawia, że konflikty między bohaterami są bardzo wyraziste, a szala w nich przechyla się ze strony na stronę – podobnie jak sympatia widza.

Jeśli chodzi o napięcie – dużo robi tu warstwa techniczna filmu. Montaż jest bardzo szybki i oryginalny, pojawia się wiele efektów wizualnych, migających świateł, sceny są często intensywnie kontrastowe. Jednak najbardziej wyróżnia się muzyka – intensywne połączenie dźwięków kojarzonych z techno z wyrazistymi odgłosami otoczenia i dużą ekspresją w głosach bohaterów daje nietuzinkową mieszankę.

Pod względem obsady też jest bardzo ciekawie. Na pierwszy plan oczywiście wysuwa się najbardziej doświadczony Tomasz Schuchardt jako Jacek – rola jednocześnie bardzo ekspresyjna i szalona, a przy tym, kiedy trzeba, stonowana – tworzy to świetny efekt. Tego stonowania brakuje trochę u reszty obsady, która momentami wydaje się zbyt ekspresywna, choć nie można odmówić, że zarówno Nel Kaczmarek jako Maja, jak i Mikołaj Matczak jako Kuba, tworzą bardzo intensywne i zapadające w pamięć role.

Utrata równowagi to bardzo ciekawy film i świetny debiut reżyserski. Nie jest idealny – mógłbym wymienić kilka wad, jak choćby to, że niektóre poboczne wątki wypadają dość blado (w tym ten dotyczący relacji Mai z partnerem). Jednak to wszystko niknie, przykryte energią, jaka płynie z tego filmu, który nie boi się poruszać ciężkich tematów – nie spłycając ich – a przy tym robi to w niezwykle odważny i stylowy sposób.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *