Na pełen etat – Recenzja

Przyznam, że dawno nie widziałem tak ciekawego mixu gatunkowego, który tak naprawdę nie jest mixem gatunkowym, a opowiedzeniem historii dramatycznej w stylu ekspresywnego thrillera a’la bracia Safdie.


Brzmi to naprawdę dziwnie, jednak od pierwszych minut widzimy, że po prostu działa. Poznajemy samotną matke która wychowuje dwójkę dzieci. Pracuje w Paryżu, a mieszka na odległych peryferiach, więc musi polegać na pomocy sąsiadki w zajęciu się dziećmi oraz na Paryskiej komunikacji miejskiej. Niestety transport publiczny w wyniku strajków zawodzi, a bohaterce przez to zaczyna się wszystko sypać. Tutaj spóźnienie do pracy, tutaj opiekującymi się dziećmi kobieta zaczyna się buntować, gdyż do niej też się spóźnia, a to wszystko w akompaniamencie męża, który nie dość, że nie pomaga to nie płaci alimentów i ciągłych telefonów z banku, bo przecież kredyt trzeba opłacić. Promykiem nadziei jest szansa na powrót do lepszej pracy, jednak żeby to zrobić ryzykuje obecną, czyli bycie pokojową w prestiżowym hotelu.


Można powiedzieć, że natłok pechowych sytuacji spotykających bohaterkę jest aż przesadzony, nierealistyczny, jednak działa to bardziej na zasadzie lawiny. Jedno wywołuje drugie i tak dalej, a wszystko jest ze sobą powiązane, brak pieniędzy zmusza ją do korzystania z komunikacji miejskiej, to sprawia, że ma mniej czasu i można tak wymieniać dalej. Bohaterka cały czas balansuje na granicy załamania, a czasem wydaje się, że niemal widzimy to na ekranie, jednak życie toczy się dalej. I nie zwalnia, zacząłem od przyrównania filmu do twórczości braci Safdie i tempo niemal można tutaj porównać do „Good Times”. Film dosłownie cały czas pędzi, a momenty spowolnienia są bardzo rzadkie. Świetnie potęguje jej graniczną sytuację, w której się znajduje, a wieczny pęd pasuje do tego, że nigdy nie zdąża na czas. Co szczególne warte podziwu, bo tak naprawdę obserwujemy tutaj codzienne czynności, jednak sama droga do pracy potrafi być tutaj pokazana z emocjonalnością pościgu samochodowego.


Przy tym film w tle stara się zadać widzowi kilka pytań. Od najprostszych, niemal wypowiedzianych wprost, czyli tego, czy bohaterka nie powinna czegoś zmienić. Co oczywiście stara się robic szukając pracy, jednak dalej w Paryżu, mieszkając dalej w dalekiej odległości od niej, będąc zmuszona do polegania na komunikacji miejskiej, która w tym momencie nie działa. I właśnie to poleganie, film poniekąd stawia tu pytanie, czy jest to wina systemu, czy właśnie te poleganie nie jest zbyt bierne. Czy niejako nieprzyjemne sytuacje, które spotykają bohaterkę nie są sprowadzone na nie przez nią samą. Czy nie może zrobić więcej, mimo że robi już ponad siły. Przy czym jest ona pokazana bardzo ludzko, mając trudy za dwoje, ale i z chwilami słabości, gdzie robi rzecz, za które normalnie by się wstydziła. Widać to też w podejściu to ludzi, gdzie czasem wymaga wręcz podporządkowania się jej woli, ale czasem odrzuca wyciągniętą rękę do pomocy.


Chciałbym napisać, że wcielająca się w główną bohaterkę Laure Calamy gra tutaj rolę życia, jednak jest to pierwszy film, w którym ją widzę i oby było ich więcej. Tworzy świetną postać, której kibicujemy, ale czasem się z nią nie zgadzamy, pełną ludzkiego dualizmu. Można powiedzieć ze reszta obsady przy niej schodzi na drugi plan, jednak trochę taki myślę był tego zamysł. Co natomiast nie schodzi na drugi plan to agresywny montaż i praca kamery, która nadaje tempa akcji i sprawia, że najprostsze czynności dnia codziennego staja się emocjonujące.


„Na pełen etat” to film bardzo oryginalny i można powiedzieć przełomowy, przedstawia złożone problemy, jakie najczęściej dotykało kino festiwalowe w formie kina akcji. Przy tym nie wygładza ich, ale pokazuje je, jakimi są w swojej złożoności.


8/10

Jedna odpowiedź do “Na pełen etat – Recenzja”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *