Kochanica króla „Jeanne du Barry” – Recenzja

Film otwarcia festiwalu w Cannes to zawsze duża sprawa, tym razem ten zaszczyt przypadł nowemu dziełu Maïwenn. Francuska reżyserka, a zarazem aktorka skorzystała najbardziej na roli Johnego Deppa, który tym filmem wraca na duży ekran.


I to jest główna oś promocji tego filmu, pamiętamy proces, gdzie Depp wybronił się z zarzutów, dzięki czemu możemy go znowu oglądać. Niestety uważam, że po świetnych artystycznie latach ’90 ubiegłego wieku i ciekawym początku tego wieku jego ostatnie lata to seria złych wyborów. Oczywiście tuż za rogiem jest nowy film Juliana Schnabela, niestety jego powrót do aktorstwa nie był udany w mojej opinii, ale zaraz o tym. Sam film opowiada o relacji, którą widzimy już w tytule. Maïwenn wciela się w tytułową postać, żeby mieć romans z królem Ludwikiem XV, w tej roli wspomniany Johny Depp. Sam film odbywa się pomiędzy szczytem monarchii francuskiej a rewolucją.


Co już na start mi trochę przeszkodziło to, że nie dostajemy za bardzo przedstawienie rozwoju relacji głównej dwójki. Niemal od razu są parą, co jest dziwne, bo historia rozwoju relacji wielkiego władcy z kobietą z niższych sfer byłaby ciekawa. Za to dostajemy jej pobyt u boku władcy, podczas którego stale łamie konwenanse oraz sprzeciwia się córkom króla, które jakby rządziły całym dworem. I tu pojawiają się dwa pierwsze problemy. Ego Maïwenn, która niemal pokazuje, że jest tak super i tak piękna, że tylko dlatego Ludwik XV stracił dla postaci przez nią granej głowę, bez innych logicznych argumentów. I oczywiście nie można szukać logiki w uczuciach, ale ukazanie początku ich relacji jest nie dość, że za krótkie to właśnie nielogiczne. Druga sprawa, czyli to, że film próbuje wywołać w widzu współczucie wobec króla oraz jego partnerki. Co trochę gryzie się z ich pozycją, bo naprawdę ciężko wierzyć w te postacie jako pokrzywdzone. Gdzie wychodzi kolejna kwestia, czyli ukazanie postaci.


Głównymi „złymi” są córki króla, które nie tolerują jego miłości, bo konwenanse, a tak naprawdę boją się, że władza przejdzie na nią, a nie na nie. I są one przedstawione diabolicznie złe, jako jednostki nieczułe, dosłownie złe do szpiku kości, a przy okazji nawet ich wygląd i sposób śmiania się wskazuje wprost „masz tych postaci nie lubić”. Natomiast Ludwik XV jest tutaj niemal figurą woskową, postacią tak nijaką i też jest tak zagrany. Przy tym Jeanne de Barry jest ukazana jako ta kontrowersyjna osoba na dworze, jednak granie na tych samych nutach co Sisi (patrz świetny film „W gorsecie”, czy Księżna Diana patrz „Spencer”) jest dość zabawne. Gdy jest cała kontrowersyjność to męski strój i patrzenie królowi w oczy przy ludziach. Swoją drogą same dworskie zwyczaje są ukazane w zabawny sposób w swojej powadze, w skrócie bawią, a wydaje się, że nie powinny. Wracając do postaci jedynie pojawienie się Delfiny wydaje się ciekawe, gdyż nie dość, że czuć jej rangę to i odmienność, a przy tym nie jest to postać skrajnie zła lub dobra. Jednak jest to kropla w morzu, która nie ratuje tego filmu.


To samo można powiedzieć o aspekcie wizualnym tego filmu, bo po prostu wygląda on dobrze, jednak schodzi to na drugi plan, a przy tym film nie wygląda tak dobrze, żeby to ratować. Fakt wiele kadrów jest naprawdę pięknych, a kostiumy i charakteryzacja to najwyższy poziom, jednak niestety potwierdza to wrażenie muzeum figur woskowych, które stwarza ten film.


I niestety muzeum figur woskowych to chyba najlepsze określenie tego filmu, niestety też te figury woskowe są bardzo płytkie i słabo zagrane, a Maïwenn wprost nam pokazuje kogo mamy lubić, a kogo nie, a że jest to jej postać to wydaje się to delikatnie mówiąc słabe.


3/10

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *