Kariera Nicolasa Cage w ostatnich latach wstąpiła na bardzo specyficzną ścieżkę. Na której większość filmów to samoświadome produkcje, które nie traktują się poważnie, a Cage gra tam przegięte role ekscentryków, więc nie dziwi, że został w tym filmie Draculą.
I właśnie w ten samoświadomy charakter niepoważnej adaptacji filmu o Draculi uderza ten film. Choć właściwie opowiada historię tytułowego Renfielda, pomocnika Draculi, który spełnia każdą jego zachciankę. Poznajemy go, gdy Hrabia go omotał i obiecał niesamowite życie, pełne luksusu, a kupił go tym, że zainteresował się w ogóle jego osobą. Jednak dość szybko się okazało, że relacja ich jest dość jednostronna i Renfield został po prostu pomagierem Draculi, który nie raz musiał ratować go z tarapatów. Ponadto bohaterowie nie raz musieli zmieniać miejsce, bo zostały na nich prowadzone naloty. I tak oto znaleźli się w Chickago. Dracula po raz kolejny odzyskiwał siły po tym jak nie omal nie dokonał swojego nieśmiertelnego żywota, natomiast Reinfeld dostarczał mu ofiary. Jednak po zapisaniu się do grupy wsparcia dla osób, które utknęły w toksycznych związkach. Chce wyrwać się od Draculi i zaczyna mu w tym pomagać policjantka, która postawiła się synowi mafii trzymającej w garści zarówno miasto, jak i lokalną policję.
Zawiązują się wtedy dziwne sojusze, gdy powracający do siły Dracula łączy swoje siły z mafią i skorumpowaną policją. Naprzeciwko ich staje Renfield i zbuntowana policjantka. Na konflikcie tym opiera się wiele scena walk, które są niezwykle angażujące. Z jednej strony opierają się na nadprzyrodzonych mocach nieumarłych, ale też mamy elementy sztuk walki, jak i starcia z udziałem broni palnej. Mix ten potęgowany jest do stopnia przegięcia, gdzie krew się leje w stylu slasherów, a przy tym w samych starciach mamy masę komedii. Wiem, brzmi to, jak dziwne połączenie, jednak niespodziewanie działa i ciężko oderwać wzroku od tych scen, mimo że są niezwykle brutalne.
Zacząłem od słów, w których wspomniałem o samoświadomości dzieł, w których występuje Cage i trzeba przyznać, że jego rola Draculi to niesamowity przykład czegoś takiego. Cage po prostu jest Draculą, ekscentryczny i pewny siebie, ale też kiczowaty i przestarzały, ewidentnie niepasujący do obecnego świata, ale właśnie dzięki temu jest tak ciekawy dla widza Jest bohaterem, którego rzadko widzimy na ekranie. Szczególnie w kontrze do Tedwarda Lobo, czyli przyszłego lidera mafii, który udaje wielkiego bandytę, gdy faktycznie boi się wszystkiego i nigdy samemu nie pociąga za spust. W tej roli też świetny Ben Schwartz. Natomiast tytułowy Renfield to na pierwszy rzut oka zagubiony w życiu everyman, który chce uwolnić się od swojego Pana i ułożyć życie na nowo. Jednak Nicholas Hoult sprawia, że postać ta ma nieoczekiwaną głębię, a sam wykorzystuje świetnie swój potencjał komediowy. Zarówno, gdy z nieporadnego chłopaka zamienia się w bestię podczas walki, jak i gdy stanowi ironiczną kontrę, ale reszty poważnych postaci.
Czymś, co normalnie bym wypunktował to, że film ma pomiędzy komedią a walką wątki moralizatorskie. Jednak znowu niespodzianka, bo zaskakująco tutaj pasują dzięki temu jak świadomie zostały dopasowane. Sam wątek Renfielda, który chodzi na terapię dla ludzi w toksycznych związkach, gdy jego „partnerem” jest Dracula jest jednocześnie zabawny, jak i ciekawym pod względem komentarza do relacji międzyludzkich. A jest tu takich rzeczy dużo więcej, jednak zawsze stanowią dobrze pasujący dopisek, a nie główny sens tego dzieła.
„Renfield” to dzieło, które jest absurdalne, mega przegięte pod względem brutalności, a czasem moralizatorskie, jednak zostało to tak kunsztownie złożone, że działa. A świetna obsada, świetnie zbalansowany humor i ciekawy styl wizualny sprawiają ze film ogląda się świetnie od samego początku do końca, mimo prostoty tej historii.
7/10