Michael Gracey, reżyser filmu „Król Rozrywki”, we współpracy z Robbie Wiliamsem zrobił film, który jest nietypową biografią drugiego z nich.

Tak, Robbie Williams to pięćdziesięcioletni muzyk, który cały czas żyje, a nawet koncertuje. Biografia za życia to oznaka ogromnego egocentryzmu… albo ciekawego pomysłu. A może nawet oba, wskazuje na to już scena przed filmem gdzie wspomniany duet zapowiada produkcję, Robbie przedstawia się jako międzynarodowa mega-gwiazda, a reżyser wspomina, że w biografii główny bohater będzie przedstawiony jako małpa. 

Tak, w rolę piosenkarza wciela się małpa, a tak naprawdę gra on samego siebie, a na niego jest nałożony komputerowy model małpy, który jest wykonany bardzo dobrze. Oczywiście sam koncept może odrzucać, jednak jakość wykonania jest wysoka nawet pod takimi względami jak odwzorowanie mimiki muzyka na twarzy małpy. A zaczynamy gdy jako bardzo młody chłopak śpiewa przed telewizorem z ojcem i wtedy już ujawnia się jego talent do stwarzania kłopotów, gdyż wywracając antenę kończy transmisję telewizyjną.

Późniejsza opowieść to jego nastoletnie lata, które były dla niego bardzo ciężkie. Fatalne wyniki w szkole, problemy w dogadywaniu się z rówieśnikami, jedyne wsparcie odnajduje w babci, podczas gdy jego ojciec wyjechał „robić karierę”. Znajduje on szansę dla siebie w castingu na ostatniego członka boysbandu Take That, który wygrywa. Zostawiając swoje problemy za sobą wyrusza z zespołem w kilkuletnią trasę.

Jak to w biografiach bywa, film skupia się na kilku wybranych momentach z życia muzyka, jednak przez nie jest to ekranizowanie Wikipedii. Skupia się na przełomowych wydarzeniach w jego życiu, obracając się w dużej mierze wokół dwóch aspektów. Psychologicznego – to jak został odtrącony przez ojca, który był jego idolem i przez rówieśników, co wpłynęło później na jego dążenie do sławy za wszelką cenę, ale i na traumy. Z drugiej strony ukazuje sam aspekt muzyczny, to jak w boysbandzie był tłem, jak próbował to zmienić sam nie będąc najbardziej utalentowanym, ale przez determinację szukając siebie. Oba te aspekty są ciekawie ukazane, szczególnie ten pierwszy łączy się ze wspomnianym egocentryzmem, który jest pewnego rodzaju maską ochronną przed traumami. Film też bardzo boleśnie ukazuje jego uzależnienia, które są brutalną ucieczką przed jego demonami.

Formalnie film jest niezwykle ciekawy, pomijam już wcześniej wspomnianą kwestię małpy jako Robbiego, która wypada ciekawie, a przy tym sprawiła, że Robbie grający sam siebie nie przekroczył granicy zjadliwości egocentryzmu. Tak film świetnie wpasowuje w biografię elementy innych gatunków, szczególnie widoczne są sceny musicalowe, które prezentują się bardzo dobrze. Scena londyńska u szczytu popularności Take That udająca jedno ujęcie jest niemal bliska perfekcji, a ogólnie scen ze świetną muzyką, często w innych aranżacjach niż znamy, ale niezwykle pasujących do konkretnych scen mamy sporo. Wracając do gatunków – sam wątek psychologiczny traum, szczególnie podczas koncertów solowych, ciekawie eksploruje wątki thrillerowe. Natomiast film czasem w dość oczywisty, ale emocjonalny sposób, potrafi stać się dramatem rodzinnym.

[Akapit zawiera ważne szczegóły z drugiej połowy filmu]

I tutaj trochę muszę dołożyć łyżkę dziegciu do beczki muzyki Williamsa, ostatnie dwadzieścia minut filmu wydają się niepotrzebne, a na pewno przeciągnięte. Przez cały film reżyser nie bał się pokazywać Williamsa w negatywnym świetle, budując wielowymiarową postać, jasno też wskazywał pewne wydarzenie jako finał. I nie zdradzając za dużo – zamyka to, potem przeciągając film o wspomniane dwadzieścia minut, dając jednocześnie muzykowi dość jednostronną laurkę, co może nie psuje obrazu, ale zostawia jakąś rysę.

Po obejrzeniu filmu pierwsze co pomyślałem to, że film jest jak jego bohater – egocentryczny, przesadzony, efekciarski. Przy tym jest w tym niezwykle szczery i przyciągający uwagę. Film który trwa ponad dwie godziny, a mija w mgnieniu oka z małą pauzą na przeciągniętą końcówkę. Która mimo wszystko nie zmienia faktu, że film po prostu jest świetnym widowiskiem z muzyką do której miło było wrócić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *