Czy wiecie, że skromna animacja o czarnym kocie stała się hitem festiwalowym i najlepiej zarabiającym łotewskim filmem w historii?

Dobrze, może to drugie nie robi ogromnego wrażenia, jednak wystarczy przytoczyć dwie nominacje oscarowe, Złoty Glob dla najlepszej animacji czy nagrodę w tej samej kategorii od Europejskiej Akademii Filmowej, żeby do nas dotarło jak bardzo ten film już zrobił furorę w kinach. A to dzieło za kilka milionów, które narodziło się w głowie Gintsa Zilbalodisa.

Animacja opowiada historię… tak, kota. Mieszkającego samemu w momencie, kiedy zaczyna się wielka ulewa. Która pochłania ze sobą wszystko, kot ledwo się ratuje i znajduje suche miejsce, jednak nie na długo. Poziom wody szybko się podnosi do tego stopnia, że jedynym ratunkiem dla zwierząt są statki. Właśnie, zwierząt, na swojej drodze kot spotyka między innymi psy, które są do niego złowrogo nastawione, do momentu gdy z grupki oddzieli się labrador, z którym zaczyna podróżować mimo początkowej niechęci. Udaje się im finalnie trafić na łódź kapibary z którą to, jak i innymi zwierzętami które do nich dołączą, kontynuują podróż przez świat podczas powodzi.

Tak, „Flow” to kino drogi, które bada temat zachowań miedzy gatunkami. Jednocześnie balansuje pomiędzy realizmem i metaforycznością. Zachowania zwierząt są w dużym stopniu wzorowane na zachowaniach prawdziwych zwierząt. Kot jest najprawdziwszym kotem, kapibara szefem, a lemur kleptomanem (i moja ulubioną postacią). Jednak to w relacjach jakie zawiązują się miedzy bohaterami na łodzi zawiera się duża część magii tego filmu, która już rozpościera sie od pierwszych minut. Im dalej idziemy z historią tym bardziej trafiamy do świata ciekawych metafor, które są tym, co film pozostawia po sobie w pamięci widza, jednak nie traci swojej realności do końca.

Troszeczkę odpłynąłem więc wrócmy do kotka, jego przygoda w zalanym świecie to coś niesamowicie ukazanego. Jest to najprawdziwszy rollercoaster emocjonalny, mieszający sceny walki o przetrwanie, ulgi, odpoczynku, który znowu zamienia się w walkę o przeżycie, żeby przejść do stopniowego uczenia się nowej sytuacji. Natomiast to wpływa na rozwój relacji między bohaterami, którzy zaczynaja sobie ufać i pomagać, żeby to zaufanie potem stracić, a pomiędzy odbywa się kilka pobocznych historii, które rozwijają te postacie. I nie jest to tak miodowe i słodkie jak brzmi, czasami jest to brutalnie, jak to w naturze potrafi być i nie wspominam tutaj tylko powodzi. Czasem mamy momenty przykrości, a czasem jeszcze więcej humoru, który jest tu tak pięknie subtelny.

Pod wzglęgem wizualnym i samej animacji „Flow” to jest coś co może się nam spodobać, albo totalnie nie… będziemy mogli od niej oderwać wzroku. Styl wizualny jest przepiękny, z jednej strony uroczy, a z drugiej nie słodzący za bardzo, co dobrze się sprawdza w scenach akcji, które potrafią być bardzo widowiskowe, żeby nie powiedzieć — momentami brutalne. Szczególnie sceny w rwącej wodzie, gdy bohater raz znajduje sie na jej powierzchni, a raz jest pod. Ogólnie scen robiących wrażenie jest ogrom, czy to pięknych kadrów czy animacji, tak zdarza się też kilka momentów, które wygladają jakby potrzebowały „doszlifowania”. Jednak im dłużej o tym myślę to przychylam się do tego, że jest to taki styl wizualny, który całościowo jest niezwykle spójny.

„Flow” to kino wielkie, a przy tym skromne i urocze, ale nie banalne czy proste. Film który w prosty sposób wywołuje złożone emocje bez cienia fałszu, a wizualnie zachwyca. Piękny jesteś kocie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *