Zakończyła się druga edycja Timeless Film Festival Warsaw. Po sukcesie pierwszej edycji oczekiwania były duże, jednak ogłoszenie programu trochę rozczarowało fanów kina. Wiele filmów, które były prezentowane na festiwalu, to bardzo popularne dzieła, które nieraz wracały już do kin, nawet w multipleksach, nie mówiąc o regularnych transmisjach telewizyjnych i dostępności na VOD. Jednak pośród tego znalazło się dużo ciekawych filmów, z czego sam byłem na x seansach, w tym ani jednego filmu nie widziałem wcześniej.

Klasycznie przemieszczanie się między kilkoma kinami na festiwalu było trochę męczące, jednak nie jakoś bardzo. Udało się przy tym przypomnieć, jak fajne są sale kinowe w Lunie i odkryć salę „Ziemia obiecana” w Filmotece Narodowej Instytucie Audiowizualnym. Tu cieszę się, że jeden seans, bo sala mocno oddalona od reszty kin. Natomiast atmosfera festiwalu była świetna, jak rok wcześniej, choć zdarzały się pustki na poszczególnych seansach, to w większości były dość mocno zapełnione.

Przy okazji dodam, że to był pierwszy festiwal, na który kupiłem karnet i poza koniecznością codziennego wklikiwania się, w tym nieudaną próbę dostania się na „Casablancę”. To będzie banał, ale uczestnictwo w festiwalu w tej formie ma swój urok i zachęca do chodzenia na jak najwięcej filmów.

Bez przebaczenia (1992)
Clint Eastwood wie, że początek lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku to schyłek, jak nie dogorywanie gatunku, jakim jest western, więc sam tworzy anty-western. W centralnym punkcie osadza siebie jako podstarzałego kryminalistę w żałobie, który się zmienił i snuje opowieść o zemście, gdzie moralność jest czymś umownym, bo każdy ma swoją. To momentami prosty i idący w kicz film (sceny z uginającymi się na wietrze łanami zboża bolały). Jednak niezwykle złożony pod kątem moralnym, gdzie to od widza zależy, kogo uzna za tego moralnego, a tak naprawdę dobrych i złych tu nie ma, a brodzimy w otchłani szarości.

Thelma i Louise (1991)
Zaczynamy spokojnie, dwie przyjaciółki wybierają się na dwudniowe wakacje, po drodze podjeżdżają do dyskoteki, wypijają kilka drinków i wydarza się tragedia. Tutaj rozpoczyna się ucieczka, a w zasadzie przedziwne kino drogi, w którego centrum jest przyjaźń między kobietami, tak od siebie różnymi, a posiadającymi niezwykłą chemię. To głęboko feministyczna opowieść, dająca kobietom siłę i nadzieję, a przy tym pokazująca niezwykłą naiwność z ich strony. Mix gatunkowy, który dorzuca do kotła dużo scen pościgowych nagranych w brawurowy sposób i nienachalną komedię, że nieraz niemal pełna sama w kinie wybuchła śmiechem. Kontrowersyjnie uznam, że Ridley Scott wcześniej nie zrobił tak dobrego filmu, a później do tego poziomu się nawet nie zbliżył.

Sokół maltański (1941)
John Huston tworzy film noir, który stanie się wzorem dla późniejszych opowieści o detektywach, szczególnie ze względu na głównego bohatera. Wcielający się w niego gwiazdor kina Humphrey Bogart tworzy postać, którą łatwo polubić, mimo niedoskonałości i przesadnej pewności siebie. Choć trzeba mu oddać, że jest bardzo dobry w swoim fachu, jednak rozwiązanie zagadki nie przychodzi łatwo. Sama intryga jest bardzo ciekawie poprowadzona, cały czas wodząc za nos widza, dając mu kłamstwa i cedząc prawdę. Wplątany jest w to wątek miłosny, który może jest banalny, ale w tym uroczy i razem z pięknymi zdjęciami daje nam bardzo dobre kino.

Uwolnienie (1972)
Czterech znajomych, zdradliwa rwąca rzeka i nieprzyjaźni miejscowi. Brzmi jak scenariusz na tragedię, ale też przygodę podczas spływu kajakowego. Wychodzi połączenie obu z proekologicznym wątkiem, bo na start dowiadujemy się, że miejsce to zniknie z uwagi na planowaną elektrownię. A miejsce jest piękne, dzika rzeka pośrodku lasu wygląda majestatycznie, a jeszcze lepiej sceny akcji na niej. Gdybym nie znał produkcji Wernera Herzoga, nie uwierzyłbym, że coś takiego nagrano w latach ’70 ubiegłego wieku. Choć i tak robiło piorunujące wrażenie, walkę o przetrwanie z żywiołem, ale nie tylko ogląda się bardzo dobrze, choć często brutalność jest na wysokim poziomie. Natomiast w tle czai się kilka ciekawych problemów natury moralnej, a sam film okazuje się dużo głębszy, niż na początku myślałem.
P.S. Jon Voight jest absolutnie cudowny.

Sanatorium pod klepsydrą według braci Quay (2025)
Pełna recenzja tutaj:
https://www.fanatykkina.pl/index.php/2025/04/11/sanatorium-pod-klepsydra-wedlug-braci-quay-recenzja/

Absolwent (1967)
Wróciliście kiedyś do domu i chcieliście być sami, a tu impreza na Twoją część, gdzie każdy Ci gratuluje? W takiej sytuacji znalazł się Ben, grany przez Dustina Hoffmana, a wyciąga go z niej koleżanka rodziców, która zaczyna z nim grę, mającą na celu zaciągnięcie dwudziestolatka do łóżka. Jednak nie jest to „Babygirl”, tylko opowieść o złamanej przez życie kobiecie i chłopaku, który nie potrafi znaleźć ścieżki w swoim. Niezwykle prosta opowieść, czasem zahaczająca o pastisz, a przy tym niezwykle głęboka i wywołująca emocje. Dodam do tego, że Dustin Hoffman jest tutaj absolutnie wybitny, tak jak innowacyjna praca kamery na tamte czasy, świetna w odbiorze, a na szczycie tego genialna ścieżka dźwiękowa.

Bez dachu i praw (1985)
Agnès Varda potrafiła zawsze zaskoczyć czymś nietypowym, tak jak formą tego fabularyzowanego dokumentu. Na start widzimy martwą dziewczynę, która zamarzła w rowie na skraju pola, a potem Varda cofa się w czasie, odnajdując ludzi, z którymi spędzała czas w ostatnich dniach życia. Żeby odtworzyć te spotkania „przy użyciu aktorów”. Historię dziewczyny-nomadki, która nigdzie nie może nagrzać miejsca, ani do nikogo się przywiązać, opowiadaną często z perspektywy ludzi, którzy ją spotkali. To studium empatii na wielu płaszczyznach, ale i zetknięć różnych filozofii życiowych. Niezwykle naturalna rzecz, która wciąga od pierwszej do ostatniej minuty, a Sandrine Bonnaire w roli dziewczyny jest iście porywająca.

Cronos (1993)
Debiut reżyserski Guillermo del Toro okazał się bardzo mrocznym i brutalnym filmem. Opowiada historię dziadka, który prowadzi sklep z antykami. Pewnego dnia wchodzi w posiadanie posążka aniołka, który ma w sobie dziwny przedmiot. Okazuje się, że nie jest jedynym zainteresowanym tym przedmiotem, który ma dawać właścicielowi nieśmiertelność. Film to miks gatunkowy horroru, wchodzącego w body horror z fantastyką, jak i kinem familijnym. Widać, że Meksykanin szukał tu swojego stylu i mimo kilku zarzutów, jak przesadzone zwroty akcji, to film ogląda się bardzo dobrze i ma świetny klimat. Natomiast od roli Rona Perlmana ciężko oderwać oczy.

Viridiana (1961)
Luis Buñuel w 1961 roku wygrał festiwal w Cannes tym filmem. Opowiada w nim z pozoru dwie osobne historie, pierwsza z nich to tytułowa zakonnica, która jedzie na kilka dni do swojego wujka. Ten zachowuje się dziwnie, czego kwintesencją jest scena, gdy każe jej założyć suknię ślubną swojej zmarłej żony i odurza ją. Nie będę zdradzał, co dzieje się później, i przejdę do drugiej historii, gdzie Viridiana występuje w roli gospodyni. Chcąc nieść dobro, przyjmuje pod swój dach biednych, co nie podoba się współwłaścicielowi ich rezydencji. Tutaj zaczynają się sprzeczki i próby resocjalizacji. Nadspodziewanie obie te historie świetnie grają ze sobą, a tematów, jakie przez nie Meksykanin porusza, jest masa. Sensowność wiary, instytucji kościoła, potrzeby, czasem takiej na siłę, i sensu jej dawania, kończąc na komentarzu różnic społecznych. Przy tym obie połowy są inne, pierwsza bardziej metaforyczna i spokojna, druga społecznie zaangażowana i z szybszym tempem. Obie ogląda się świetnie, choć też momentami z przerażeniem, a niektóre sceny na długo zostają w pamięci widza.

Orlando (1992)
Tilda Swinton show, aktorka wciela się w postać mężczyzny, arystokraty niższego stopnia, który przejmuje posiadłość i stara się znaleźć swoją ścieżkę życiową. Dodam do tego, że tytułowy Orlando jest wiecznie młody, a sam film jest podzielony na etapy tematyczne. Jedne to odejście jego matki, po czym odziedzicza posiadłość, a inny to miłość, gdzie próbuje nawiązać relację romantyczną. Każdy na swój dziwny sposób opowiada o czymś innym i robi to z niezwykłą lekkością, humorem, a przy tym nie odbierając głębi temu zagadnieniu. Film bywa przy tym absurdalny, dodam tylko, że Tilda nieraz łamie czwartą ścianę w sposób niezwykle wysublimowany, a przy tym tworzy świetną postać przed i po plot twist.

Konwój (1978)
Sam Peckinpah stworzył swoje najpopularniejsze dzieło na koniec swojej kariery. To niemal dwugodzinny film o kierowcach ciężarówek, choć pierwotna wersja montażowa miała ponad dwieście minut. Po przedstawieniu jej reżyser został odsunięty od projektu, co trochę nie dziwi, patrząc na jego problem z alkoholem. Sam film opowiada historię kilku kierowców ciężarówek, którzy po bójce w barze zaczynają uciekać przed policją. Wraz z trwaniem filmu tytułowy konwój się rozrasta i staje happeningiem polityczno-społecznym. Sam ten przekaz nie jest zbyt głęboki i najważniejsza jest akcja. Same sceny walki ciężarówek z policją mogą wciągać i imponować kreatywnością oraz rozmachem, choć nie wszystko się udaje. W pewnym momencie cały film zaczyna działać na zasadzie zmęczenia materiału.

Okupacja w 26 obrazach (1978)
Opowieść o okupacji i wojnie w 26 ujęciach. Cudownie ukazująca brutalność zbrodni. Film ma w sobie coś bardzo specyficznego, jest mocno zmysłowy, ale i obrzydliwy, bijący po twarzy brutalnością. Scenariusz zdaje się być bardzo subtelnym obrazem wojennego śmierdzącego piekła, a do tego zachwycają same podjęte tematy, jak również sposób przekazu. W tej liczbie jest ukryta cała filozofia wojny.

Pat Garrett i Billy Kid (1973)
Klasyczny western Sama Peckinpaha, tylko że nie, bo to jego ostatni western, a dokładniej antywestern. Film opowiadający o dwóch przyjaciołach, którzy stają się wrogami, za tym drugim zostaje wystawiony list gończy, a ten pierwszy zaczyna go ścigać. Z jednej strony można mówić tutaj o typowej westernowej pogoni i zabawie w kotka i myszkę, jednak są aspekty wyróżniające ten film. Szczególnie pokazanie bezsensowności brutalności i przemocy, która jest tutaj bardzo chaotyczna i losowa. Często wynikająca z nudy czy głupoty, a także krytykowanie typowych klisz westernowych. Wisienką na torcie jest Bob Dylan, który gra tutaj w sensie aktorskim i to w uroczo przegięty sposób, oraz gra jego muzyka, i to w sposób bardzo pasujący do filmu.

Delicatessen (1991)
Jean-Pierre Jeunet i Marc Caro przy bardzo niskim budżecie stworzyli dzieło, które zapisało się na kartach historii kina. Film inny niż inne, postapokaliptyczna brutalna komedia. Opowiada historię klauna, który wprowadza się do dziwnej kamienicy, szybko zakochuje się w sąsiadce i zaczyna się z nią umawiać, gdy wokół dzieją się dziwne rzeczy. Jedna sąsiadka ma ciągłe nieudane próby samobójcze, inny sąsiad jest rzeźnikiem i zabija swoich sąsiadów, a pod tym wszystkim są tajemniczy ludzie żyjący w kanałach. Cały film to mieszanie się tych postaci, narracyjnie jest często bałaganem, ma też bardzo nierówne tempo. Jednak działa świetnie i jako komedia, i jako dziwny, trochę obrzydliwy horror akcji. Wizualnie, jak i formalnie, przedstawia się bardzo ciekawie i widać, że jeden ze współreżyserów zrobi potem kapitalny film pod tym względem, czyli „Amelię”.

Zabójstwo inżyniera Čerta (1970)
Czechosłowacka komedia omyłek, która jest krzywym zwierciadłem relacji damsko-męskich, a w szczególności sztuki podrywania, a w zasadzie to film o jedzeniu dużych ilości. Film, w którym mamy dwóch bohaterów, kobietę i mężczyznę, którzy spotykają się na posiłkach, które ona przygotowuje, a tytułowy inżynier-diabeł jest wiecznie nienajedzony. Jest to absurdalna komedia, z genialnymi dialogami, masą przemyślanego kiczu i absurdu, jak chociażby podgryzanie nóg od stołu podczas oczekiwania na jedzenie. A dwójka wcielająca się w te role pięknie się w nich się przedstawia, grając bardzo fizycznie, z czego wynika dużo pięknego humoru slapstickowego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *